Małe dzieci boją się huku, który towarzyszy pękaniu balonów. Ale te małe, kolorowe gumowe “bańki” strasznie im się podobają. I nawet dorośli lubią balony, choć nadal się ich boją. Niekiedy jednak takie barwne cudo staje się towarzyszem dziecka.
Wie o tym Fundacja Dr Clown i jej wolontariusze. To właśnie oni są w stanie tak połączyć kawałki napełnionej powietrzem gumy, by powstało coś pięknego dla małego pacjenta. Miałam możliwość skorzystania ze szkolenia poświęconego tworzeniu cudów z balonów.

Muszę przyznać, że mam “dwie lewe ręce w tym jedną krótszą” i mimo, że w podstawówce tworzyłam cuda z origami nadal uważam się za kompletne beztalencie plastyczne (nie, nie chodzi tu o fakt, że w liceum nauczycielka polskiego i wiedzy o kulturze uznała, że mój obraz impresjonistyczny z zachodzącym słońcem przedstawia po prostu hamburgera…), ale bardzo szybko dałam się skusić na spotkanie z wolontariuszką dr Clowna.
Poprzednio pokazywałam Wam
parówczaka. Początkowo myślałam, że na nim poprzestanę i stworzę
mnóstwo małych parówczaków, no ewentualnie machnę jakieś serduszko (nie jest aż tak skomplikowane). Jednak ambicja wygrała i zaczęłam tworzyć. Wiem, że moje “dzieła” nie są powalające, ale to tak jak z
półmaratonem – to co dla innych jest “żadnym wyczynem” dla mnie jest pokonaniem stagnacji i własnych słabości.
A właśnie, pisałam Wam o tym, że nie mam się ośmieszać moim półmaratonem bo to żaden wyczyn? I że jestem żałosna? I że starsi ludzie szybciej biegają ode mnie a pan z brzuszkiem “w moim wieku…” ? Ciekawe czy uwierzyłabym gdyby mi ktoś powiedział w trakcie zajęć z w-f (gdy stałam za drzewem gdy wszyscy biegali na kilometr i czekałam aż skończą, by w końcowym okrążeniu do nich dołączyć), że porwę się na ponad 21 kilometrów i ukończę? Na pewno nie. To jest mój największy sukces i będę się cieszyć z każdego kolejnego – małego i dużego. Są moje i nikt mi ich nie odbierze.
Niech się każdy cieszy tym, z czego może, ja zamierzam mieć radochę każdego dnia, bo za dużo życia straciłam na zamartwianie się, nerwy i inne bzdety.
Także ciesząc się z otoczenia kolorowych baloników zaczęłam tworzyć. Co prawda nie obyło się bez martwych myszy (ale jak coś, to ona śpi i odpoczywa):
Najbardziej spodobały mi się uciekające baloniki. Są małe i wszędobylskie. Położyłam je na stole i jeden zniknął, byłam przekonana, że napompowałam mniej niż chciałam. Potem znalazłam uciekiniera po drugiej stronie blatu…

Poznajcie kobrę, która miała być wypełnieniem pingwina… Cóż, stała się kobrą a ja zyskałam odznakę “wymyślacza” 🙂
kot perski

a tu chyba widać, że żyrafa?

dinozaur z pięknym grzbietem

pingwin nam wyszedł 😀 to znaczy Natalii wyszedł, ja patrzyłam 😀
A do domu z balonami wracałam tak:

Uwielbiam spojrzenia i uśmiechy ludzi, gdy wracam obładowana balonikami. To po prostu urocze 🙂 Kontrolerzy biletów się ze mnie śmiali, ludzie zaczepiali “da pani balonik”, “a gdzie takie można kupić?” “za ile pani sprzeda”. Mam nadzieję, że będę mogła dalej szkolić swoje umiejętności 😀